El perro! O odwadze słów kilka..

treat your taste buds-5

Wieloma wspaniałymi przymiotami mogłabym opisać charakter, tożsamość idealnego lidera. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ze ktoś taki jak idealny lider po prostu nie istnieje , jednak niezwykle inspirującym doświadczeniem jest obserwacja tych, którzy w swoim przywództwie do tej „doskonałości” dążą. Natomiast z pewnością jedną z ważniejszych cech lidera jest umiejętność znajdowania rozwiązania w sytuacjach beznadziejnych.

Chcę tutaj napisać o tzw. sytuacjach pozornie beznadziejnych, kiedy nie masz nic lub przynajmniej tak Ci się wydaje i nagle mimo,  iż nie masz nic i kompletnie nie widzisz rozwiązania  nagle pojawia się światło w tunelu. Być może przykład, który tutaj przytoczę Drogi Odbiorco, Internauto, Liderze kimkolwiek jesteś, Ty , który patrzysz teraz w swój kilku lub kilkunastocalowy szklany ekran, wyda Ci się absolutnie trywialny a może nawet infantylny to wiedz, że dla mnie był pożywką do istotnej refleksji, co wcale rzecz jasna nie oznacza, ze jako lider zawsze w sytuacjach „beznadziejnych” potrafię się odnaleźć. Powszechnie wiadomo, że jedną z kluczowych cech dobrego przywódcy jest odwaga i podejmowanie ryzyka więc zaryzykuję i podzielę się pewną prostą historią, nie bojąc się Twojej opinii, którą rzecz jasna jak najbardziej szanuję 🙂

Otóż w ubiegłym roku zdecydowałam się wybrać samotnie na pewną wyprawę, szlakiem Camino de Santiago, dla Ciebie być może to nic wielkiego dla mnie to wielki wyczyn, nie tyle podróż w górę bo wysokości na trasie niewielkie ale na pewno podróż w głąb. I jak to w samotnych wyprawach często bywa wiele różnych przygód mnie tam spotkało ale chcę opowiedzieć o pewnej niezbyt przyjemnej, która miała miejsce gdzieś w połowie mojej wędrówki, w północnej Hiszpanii (może materiał na eleganckiego podróżniczego bloga to to nie jest 🙂 ale na krótką refleksję się nadaje). Otóż pewnego dnia o świcie pełna zapału i apetytu na nowe wrażenia opuściłam niezwykle malowniczą, górską miejscowość aby kontynuować moją wędrówkę, beztrosko podziwiałam piękne widoki, mijając kolejnych pielgrzymów, których we wrześniu na Camino zdecydowanie nie brakuje. W pewnym momencie po jednej stronie od pasma górskiego oddzielała mnie ruchliwa ulica po drugiej mijałam niezbyt gęsty las, przez który prześwitywało pastwisko ze stadem owiec. W pewnym momencie  zrobiło się jakoś tak jakby ciszej i przestałam mijać  jakichkolwiek pielgrzymów. I uwaga…teraz moment grozy, z lasu wyskoczył rozwścieczony rotwajler, który pilnował stada, wyłonił się jakby spod ziemi. Zdecydowanie nie byłam z nim umówiona,  nie planowaliśmy tego, nikt wcześniej też nie uprzedził mnie, że na tym odcinku trasy może mnie spotkać taka przesympatyczna niespodzianka. W tym momencie zrozumiałam co znaczy prawdziwy strach - nie ten, który jest reakcją na Twoje napompowane wyobrażenie jakiejś wymyślonej przyszłości tylko ten, który jest reakcją na prawdziwe, zmaterializowane zagrożenie. Ten pies był naprawdę wściekły, zwracał się do mnie tak jakbym była groźnym wilkiem, który chce porwać jego owce a ja przecież miałam takie pokojowe zamiary, podszedł bardzo blisko , wydawał dźwięki, które brzmiały jakby w tym momencie wyładowywał na mnie niewyrażony gniew z całego swojego pieskiego życia. Taka sytuacja. No i co robić, uciec się nie da bo podobno nie wolno, bo to niedobrze działa na zdenerwowane pieski, szczęśliwym posiadaczem pierścionka Frodo Bagginsa nie jestem , broni nie mam, mamo / tato / przyjaciele/ pielgrzymi/ wszyscy ludzie, gdzie jesteście!!!!??? Naprawdę nie widziałam rozwiązania, te parę minut było dla mnie wiecznością. Kolejny etap to po prostu momentalne żegnanie się z życiem, zaraz umrę, to już koniec, zginę tragicznie zagryziona przez wściekłego psa, bardzo blisko mi się zrobiło do tych gości  z Księgi Daniela, którzy prawie spłonęli a których imion nigdy nie pamiętam. Nagle uświadomiłam sobie, że jest coś co mogę zrobić, mogę się modlić, to była chyba najbardziej desperacka modlitwa w moim życiu. Jedyne co sobie przypomniałam to Psalm 23, szlagier „Pan jest pasterzem moim…” - jak ja się modliłam, to zdecydowanie nie była cicha modlitwa . Pies zamknął pyszczek, po prostu ucichł i patrzył na mnie, nie odszedł od razu, stał i mi się przyglądał, następnie odszedł i co ciekawe jak mój napastnik odszedł natychmiast zaczęli pojawiać się ludzie. Historia o psie może nudna , może trywialna ale w nawiązaniu do tej i innych tego typu sytuacji towarzyszy mi pewna refleksja dotycząca liderstwa.

W sytuacjach beznadziejnych kiedy wydaje Ci się, że nic się już nie da zrobić, może nawet już snujesz czarne wizje podsycone strachem, nie widzisz żadnego światła, jeśli masz w sobie instynkt przywódczy to na pewno znajdziesz wyjście , tylko musisz się rozejrzeć, zatrzymać, wziąć oddech, nawet jeśli okoliczności mówią, że nie masz żadnego koła ratunkowego, to tylko złudzenia, musi być jakaś droga wyjścia, może to jest coś  oczywistego, zupełnie prostego czego nawet nie bierzesz pod uwagę? Jeśli masz w sobie instynkt przywódczy nie pozwól aby okoliczności zapanowały nad Tobą ale Ty zapanuj nad nimi, sprawdź czy na pewno wykorzystałeś wszystkie dostępne możliwości, znajdź drogę, niech okoliczności skamlą pod Twoimi stopami, a Ty wyjdź zwycięsko z beznadziejnej sytuacji. I czy nie jest tak, że potem te na pozór „beznadziejne” historie umacniają Twój liderski potencjał?

Psalm 23

 Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. 
Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. 
Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: 
orzeźwia moją duszę. 
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. 
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, 
bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska
są tym, co mnie pociesza. 
Stół dla mnie zastawiasz wobec mych przeciwników; 
namaszczasz mi głowę olejkiem; mój kielich jest przeobfity. 
Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia 
i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy.