Moja podróż w głąb siebie.

 

Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem?
I waszą pracę – na to, co nie nasyci?
Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki
i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw.
(Iz 55, 2)

         Chcę się dzisiaj podzielić z tobą kilkoma przemyśleniami na temat pracy, dzięki której jeść będziesz przysmaki, a dusza twoja zakosztuje tłustych potraw. Mówiąc wprost – będziesz szczęśliwy! I nie będę tutaj pisać o pracy nad uświęcaniem siebie, choć jest to integralna część pracy nad sobą – bo właśnie o pracę nad sobą mi chodzi – jak mówi Pismo święte: „Sam Bóg pokoju niech was całkowicie uświęca, aby nienaruszony duch wasz, dusza i ciało bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa” (1 Tes 5, 23). Duch wasz, dusza i ciało! Co robisz, kiedy boli cię ząb? Idziesz do dentysty... Kiedy jesteś chory, idziesz do lekarza, kiedy zgrzeszyłeś, idziesz do spowiedzi... Kiedy nie radzisz sobie z emocjami... No właśnie, co wtedy? Co, kiedy boli dusza? Dlaczego to takie modne na Zachodzie mieć swojego psychoterapeutę, a u nas wciąż wstydliwe? A przecież to powinno być naturalne, jak pójście do lekarza czy księdza, że idę na terapię!

         Kiedyś sama myślałam, że potrzebny jest tylko rozwój duchowy, ale Bóg sprowadził mnie z tej błędnej ścieżki. Podzielę się tutaj krótkim świadectwem na ten temat. Miałam trudne dzieciństwo. W wielkim skrócie – miałam bardzo karcącego ojca i niewiele wsparcia od matki. Zaskutkowało to tym, że zamknęłam się na innych ludzi i nie wierzyłam, że mogę komukolwiek zaufać, zwierzając mu się i pozostać zrozumianą, przyjętą taka jaka jestem i zaakceptowaną, a nie odrzuconą. Czułam się niekochana, czułam się nikim i miałam bardzo niskie poczucie własnej wartości. Mniej więcej gdy byłam w szkole średniej, napięcie w domu było tak duże, że wychodziłam na samotne spacery i... rozmawiałam z przyjacielem, którego sama sobie wymyśliłam. Mówiłam o wszystkim – o wszystkim, co mnie boli, cieszy, z czym się zmagam. Tak jak się rozmawia z przyjacielem. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że to nie jest wirtualny przyjaciel...

Bóg mi dał zrozumienie, że to On ze mną cały czas chodził... Jaka była moja reakcja? Chciałam gdzieś uciec, schować się, zapaść pod ziemię. Wiedziałam, że On wszystko o mnie wie. A skoro wszystko o mnie wie, to na pewno mnie potępia, no bo przecież mnie nie kocha, jak można kochać kogoś takiego jak ja! Wiedziałam też o Bogu to, że nie mogę się przed Nim nigdzie schować, nie da się... On jest wszędzie! Co zrobić? Musiałam zaryzykować... zaryzykować, że może On mnie jednak nie nienawidzi, nie chce ukarać, że może jednak jest Miłością... Miłością, której nie znam, którą mam tylko w wyobraźni, o której marzę i wiem, że istnieje – przecież „zapisał tę prawdę w moim sercu”... Zaryzykowałam i zaakceptowałam tę Obecność, a On mnie nie potępił... Przyjął mnie taką jaka jestem... I pokazał, jak bardzo Mu na mnie zależy, jak bardzo mnie kocha.
        Od tamtej pory rozpoczął się proces poznawania Boga takim jaki On jest... Dużo cierpliwości do mnie miał. Powoli otwierałam się i mówiłam o coraz boleśniejszych sprawach, o sobie samej, a On mnie nie potępiał, rozumiał, przytulał, uzdrawiał, pokazywał, że jest inny niż moje wyobrażenie o Nim. Nie bez powodu mówi Pismo święte: „Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie” (Mt 23, 9). Bóg dawał mi bardzo wyraźnie poznawać, że Jego miłość jest nieskończona i pełna. Nie może się równać z żadną ludzką miłością. Bardzo trudny i mozolny był to proces przemiany serca. Trwa on nadal, wciąż uczę się, jaki jest mój prawdziwy Ojciec.

          Bóg w pewnym momencie poprosił mnie, żebym poszła na terapię. Pomyślałam sobie– po co? Pewnie pójdę do psychologa, a on zapyta, po co tam przyszłam, przecież jestem zdrowa. W duchu jednak posłuszeństwa poszłam i, o dziwo, zostałam skierowana na terapięNajpierw była to terapia grupowa. Zaczęłam rozumieć, dlaczego Bóg mnie o to poprosił. Otóż zauważyłam, że żyję w pewnych schematach, skryptach, które wyniosłam z domu. (Na Szkole Liderów dowiedziałam się, czym jest analiza skryptów – bardzo przydatna w rozumieniu siebie). Nauczyłam się ich i choćbym nie wiem jak bardzo nie chciała ich powielać – nie popełniać tych błędów, jakie popełnili moi rodzice – powielam je, bo tylko je znam! Zrozumiałam, że jest to jak nauka języka – ten mój rodzinny język jest mi bardzo dobrze znany, nim się posługuję, nim się komunikuję z innymi... Ale inny język mogę poznać i się go nauczyć! Zobaczyłam, że można inaczej. Dopiero ludzie na terapii uświadomili mi, że ja w pewien określony sposób reaguję na pewne rzeczy, czego nie widziałam, bo dla mnie to zachowanie było naturalne... (Na Szkole Liderów dowiedziałam się, że jest coś takiego, jak Okno Johari – ja mogę czegoś nie widzieć, co widzą inni i na odwrót...).


        Zrozumiałam też, że pewnych rzeczy, które do mnie mówił Bóg, nie słyszałam, nie byłam w stanie usłyszeć, ponieważ nie doświadczyłam ich w swoim życiu, nie usłyszałam ich od innych ludzi. Bardzo łatwo słucha mi się „kogo kocham, karcę i ćwiczę". O tak, karcenie jest mi bardzo bliskie. Natomiast słowa o miłosiernym ojcu... Nie, to nie do mnie, ja sobie nie zasłużyłam. Właśnie – skrypt, trzeba sobie zasłużyć na miłość. A na miłość nie da się zasłużyć, jest dana za darmo. Czy to proste? Nie, ponieważ podświadomie oczekuję, że od Boga Ojca otrzymam to, co otrzymałam od mojego ziemskiego ojca – i tu jest potrzebna praca nad sobą, nad zmianą myślenia. I tu jest potrzebne „mleko” dane mi przez mojego ziemskiego brata, słowa, którymi kiedy już zapadną w pamięć, będę się mogła sama karmić. (A na Szkole Liderów dowiadujesz się, co to jest feedback czy analiza transakcyjna).


       Kolejnym etapem na mojej drodze była właśnie Szkoła Liderów. Szkoła, w której mogłam dowiedzieć się, jakie mechanizmy mogą rządzić człowiekiem i zweryfikować, które rządzą mną. Jakie są moje mocne, a jakie słabe strony. Jak inaczej się komunikować, poznać zalety komunikatu „ja”. Dowiedzieć się, jak stawiać granice i jak analizować własne potrzeby. A nade wszystko mogłam poznać innych ludzi – ludzi, którzy też doświadczają pewnych trudności, z którymi właśnie dzięki wzajemnemu zaufaniu i szczerości mogłam się zaprzyjaźnić, od których też doświadczyłam ogromnego wparcia. Z którymi mogłam się konfrontować i konfrontacja ta przyniosła „błogi plon sprawiedliwości” (por. Hbr 12, 11). Zwiększyła się także moja świadomość samej siebie i dostałam narzędzia do pracy nad sobą – do pracy, dzięki której mogę jeść przysmaki i dusza moja kosztuje tłustych potraw. Do pracy, dzięki której mogę ŻYĆ! A nade wszystko być liderem samej siebie i przez to jeszcze lepszym liderem dla innych. 🙂

autor: Magdalena Wróbel – absolwent IV edycji Szkoły Liderów, od 2014 r. we wspólnocie Metanoia.

Trwa nabór do szóstej edycji Szkoły Liderów.
Gorąco zapraszamy do zapisów.