Moja osobista podróż w Szkole Liderów

Moje życie mogłabym podzielić na różne etapy: na bycie dziewczynką i nastolatką, na bycie singielką i bycie żoną, na czas kiedy nie znałam Boga i czas kiedy stałam się świadomą chrześcijanką- a przynajmniej podjęłam kroki ku temu by się nią stawać. Mogłabym również podzielić moje życie to przed Szkołą Liderów i miejsce, w którym jestem teraz dzięki byciu jej uczestnikiem. Nigdy nie czułam się liderem, nie miałam poczucia, że to co mam do zaoferowania lub przekazania może być w jakiś sposób istotne dla kogokolwiek, nie mówiąc już o szerszej grupie odbiorców. Nie powiem, żebym tego nie chciała… Niejednokrotnie wyobrażałam sobie jak zmieniam świat na lepsze dzięki wizji, którą zasiewam w ludziach i pociągam za sobą tłumy. W swoich myślach widziałam siebie na mównicy głoszącą płomienne nauczania czy krótkie , charyzmatyczne przemowy, które dotykają ludzkich serc, a czasem było to po prostu zwykłe pragnienie bycia usłyszaną i zauważoną. Czasem nawet na chwilę w to wierzyłam, skrupulatnie zapisując swoje “złote myśli” gdzie tylko było to możliwe. Wiedziałam jednak, że jest pewna blokada we mnie, która uniemożliwia mi zabieranie głosu, które w moim odczuciu i tak było bez znaczenia. Przez lata najprzeróżniejszych doświadczeń, wypierania rzeczywistości i wchodzenia w rolę ofiary doszłam do takiego momentu swojego życia, w którym psychicznie się rozsypałam. Nie byłam w stanie tworzyć zdrowych relacji, byłam roszczeniowa w stosunku do ludzi, nie wierzyłam we własne możliwości i nie wymagałam od siebie zbyt wiele. Zawodowo byłam średnio usatysfakcjonowana, relacyjnie też bywało różnie. Świadomie godziłam się na upokarzające warunki stawiane mi przez innych ludzi - czasem dlatego, że nie chciało mi się wchodzić w konflikt, a czasem chcąc zwyczajnie sobie dokopać myśląc, że sobie na to zasłużyłam. Przyszedł taki moment w moim życiu, w którym uświadomiłam sobie, że pozostając w miejscu, w którym tkwiłam przyniesie mi totalną destrukcję zarówno psychiczną jak i fizyczną. Zaczęłam decydować się na podejmowanie małych kroków by wyjść z marazmu, w którym tkwiłam od kilku lat. Nie potrafiłam już dłużej godzić się na tą pustkę, która była we mnie. Zanim podjęłam decyzję o powrocie do wspólnoty, z której odeszłam na kilka lat, chciałam by była to moja dojrzała, świadoma decyzja, żeby nie opierała się po raz kolejny na emocjach czy chęci zaspokojenia czyichś oczekiwań w stosunku do mnie. To był chyba mój pierwszy, świadomy i dojrzały wybór. W międzyczasie spotkałam też mężczyznę, który dziś jest moim mężem. Kiedy poznawaliśmy się wiedziałam, że będę musiała pracować nad sobą by móc zdrowo funkcjonować w tej relacji tak, żeby wydarzenia z przeszłości i doświadczenia dawnych związków nie wpływały negatywnie na mnie i na niego. Chciałam jako chrześcijanka być mocna w wierze i po raz pierwszy nie oglądać się za tym w co wierzy mój partner, ale w co wierzę ja.

16 marca 2016 postanowiłam wybrać się w podróż zwaną Szkołą Liderów...

Jeszcze wtedy nie sądziłam, że będzie to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu, która przyniesie wiele zmian i wpłynie na moją kondycję nie tylko fizyczną, ale też psychiczną. Owszem, słyszałam opowieści od wcześniejszych uczestników tej wyprawy, widziałam realne zmiany w życiu bliskich osób, które postanowiły podjąć to ryzyko kilkumiesięcznej podróży. Pełna entuzjazmu, otwarcia, ale też wielkiej ciekawości w pośpiechu, bez większego przygotowania, zarzuciłam na plecy swój bagaż podróżny. Podczas zbiórki wszyscy uczestnicy wyprawy przywitali się ze sobą serdecznie, jednak dało się wyczuć delikatny dystans i mierzenie wzrokiem po swoich sąsiadach. Przewodnicy wycieczki – Krzysiek i Patryk zapewnili o swojej wiedzy i doświadczeniu, dzięki czemu grupa poczuła się pewniej. Kiedy wyruszyliśmy w drogę, poczułam jak z każdym krokiem zaczynam się męczyć. Pomyślałam wtedy, że to moja słaba kondycja- w końcu nie za często wychodzę w góry, a już na pewno nie na tak długie podróże. Podczas pierwszego przystanku razem z grupą, która wybierała się ze mną w drogę wymieniliśmy kilka faktów o sobie, trochę skróciliśmy dystans tak by iść bliżej siebie. W miarę drogi, zaczęliśmy poznawać swoje słabości, okazało się, że są bardziej i mniej zaprawieni w podróżach uczestnicy. Bardzo szybko zaczęłam łapać zadyszkę, brakowało mi tchu i dostawałam zawrotów głowy. Próbowałam sobie to tłumaczyć na różne sposoby, ale najzwyczajniej w świecie targałam na swoim grzbiecie dosyć spory nadbagaż związany z bardzo dawnym zranieniem. Nie zauważyłam nawet, że go niosłam, bo przez lata zdążyłam się do niego przyzwyczaić, był w moim plecaku podróżnym od wielu lat, nigdy go nie wypakowywałam. Zawsze miałam zwyczaj gromadzenia nikomu niepotrzebnych przedmiotów przez zwykły sentyment, nawet tych, które wiązały się z bolesnymi wspomnieniami. Jednak bardzo chciałam wytrwać w tej podróży, a nadbagaż strasznie mi ciążył… Wiedziałam, że nie zrobię z nim już ani kroku dalej i czułam, że to odpowiednia pora by go zostawić i więcej nie nosić. Przewodnicy wycieczki pomogli mi ściągnąć bagaż z pleców, wypakować zbędny ekwipunek i zostawić za sobą. To wszystko wiązało się z trudną, kluczową rozmową z człowiekiem z mojej przeszłości, kiedyś bardzo mi bliskim, a który jest obecny również w mojej teraźniejszości, chociaż już w zupełnie innym charakterze. Mogłam w bezpiecznych warunkach zamknąć ten rozdział w swoim życiu, który tak naprawdę nigdy nie został nazwany, zamknięty i pożegnany. Kosztowało mnie to wiele łez i wypowiedzenia wielu trudnych słów, które nosiłam w sobie przez lata, ale po pozbyciu się tego nadbagażu, dalsza droga wydawała się o wiele lżejsza, a ja jakby bardziej wyprostowana. Kolejne dni wędrówki pozwalały mi oswajać się uczestnikami wyprawy. Każdy miał swoje tempo, ale staraliśmy się być uważni na siebie, na swoje potknięcia i upadki. Czasami trzeba było się zatrzymać na dłużej kiedy ktoś musiał przystanąć by pozbyć się swojego nadbagażu. Im wyżej wchodziliśmy, tym więcej rzeczy wydawało się bardziej ciążyć, więc systematycznie zostawialiśmy je za sobą. Przeszliśmy wspólnie wiele kryzysowych momentów, etapów rezygnacji i rozczarowań, ale też radości z pokonanych przeszkód i kolejnych etapów podróży. Z każdym krokiem coraz piękniejsze widoki rysowały się przed nami. Czasem przychodziło rozczarowanie bo pojawiła się mgła i przysłaniała długo wyczekiwany pejzaż. Czasami zdarzyła się burza i kapało nam na głowy co sprawiało wyjątkowy dyskomfort. Niemniej jednak te sytuacje jeszcze bardziej nas hartowały. Przed nami jeszcze kilka miesięcy wędrówki, ale już dzisiaj patrząc z perspektywy czasu pokonaliśmy spory dystans, przemierzając najprzeróżniejsze szlaki. Dotychczasowa podróż wiele mnie nauczyła. Staram się iść odpowiednim dla siebie tempem, ale też nie przystawać zbyt długo by nie zastygły mi mięśnie.

Co się zmieniło podczas mojej dotychczasowej podróży w Szkole Liderów?

Przede wszystkim tak jak wspomniałam, zostawiałam za sobą dosyć spory bagaż zranień sprzed lat i niewyjaśnionych spraw. Odbyłam kluczową rozmowę, która pozwoliła mi uwolnić się od doskwierających wspomnień. Dzięki temu byłam gotowa by wejść w związek małżeński z moim narzeczonym z czystą kartą. Również w tym aspekcie- relacji z moim narzeczonym, teraz już mężem Karolem, widzę ogromną zmianę w moim myśleniu, zachowaniu, komunikowaniu się. Kiedyś apodyktyczna, zazdrosna, kontrolująca awanturniczka, dziś potrafię komunikować się mówiąc wprost o swoich oczekiwaniach i słuchając tego co chce mi zakomunikować mój mąż. Chcę poznawać potrzeby, a nie przybierać roszczeniową postawę. Zrozumiałam też, że kłótnia to żaden sposób komunikacji. Myślę, że dzięki Szkole Liderów nauczyłam się być uważna na innych, nauczyłam się słuchać i używać komunikatu „Ja”. Dzięki Szkole Liderów zmieniły się również moje relacje z przyjaciółmi. Widzę je zdecydowanie jako zdrowsze. Nie zachowuję się już jak ktoś kto ciągle się podkłada, byle tylko sprawić drugiej osobie przyjemność. Nie mam już trudności w stawianiu granic, odmawianiu kiedy nie czuję się z czymś ok i godzeniu się na pomoc za wszelką cenę, kosztem zawalania swoich spraw. Nie zawsze było to łatwe, szczególnie na początku, kiedy niektóre z bliskich osób były przyzwyczajone do innych moich zachowań, a ja koniecznie chciałam zadowolić każdego człowieka byle tylko być lubianą. Nawet kłótnia nie oznacza dla mnie jak kiedyś- końca świata i wielkiej tragedii. Co więcej nie wywołuję już w sobie poczucia winy, ale staram się jak najbardziej jasno i rzeczowo przedstawić swoje argumenty. Ostatecznie każdy konflikt w moim odczuciu kończy się dojrzałą dyskusją trzymającą poziom, a nie trzaskaniem drzwiami i dziecinnym obrażaniem się. Zauważyłam również, że zaczynam komunikować się zupełnie inaczej z moimi przełożonymi. Nie zachowuję się już jak spłoszony podwładny, który nie ma nic do powiedzenia i na wszystko musi przytakiwać, ale staram się na bieżąco mówić o swoich potrzebach, wyrażać swoją opinię, a kiedy trzeba komunikuję, że nie jestem w tym momencie w stanie zrealizować danego mi polecenia. Znam swoją wartość, wiem jakim pracownikiem jestem i widzę, że wykonuję dobrze swoją pracę. Nie potrzebuję już wciąż szukać uznania w czyichś oczach. Kiedy musieliśmy przygotować swoje autoprezentacje, spotkać się bardzo blisko ze swoją przeszłością i spróbować zrozumieć miejsce, w którym jesteśmy, zobaczyłam też moją mocną zależność od rodziców. Pomimo całej mojej miłości do nich, nie potrafiłam uwolnić się od mentalnego związania z nimi, przez co często wchodziłam w rolę małej dziewczynki. Wreszcie udało mi się to uchwycić i spojrzeć na siebie jak na dorosłą kobietę, która nie musi we wszystkim zgadzać się ze swoimi rodzicami. To było kolejne, przełomowe odkrycie, choć dla niektórych mogłoby się wydawać oczywiste i śmieszne wręcz, ale dla mnie było dużym krokiem- zrozumienie i przyjęcie faktu, że jestem dorosłą kobietą, odpowiedzialną za swoje życie. Myślę, że dzięki temu i ja i moi rodzice w tej relacji funkcjonujemy teraz o wiele zdrowiej. Wiele z tych małych odkryć zaczęło uwalniać we mnie potencjał i dodawać mi odwagi do stawiania kolejnych kroków ku własnemu rozwojowi. Przede wszystkim zrozumiałam, że pora wziąć odpowiedzialność za miejsce w którym jestem we wspólnocie. Do tej pory byłam trochę jak kapryśne dziecko, które samo nie wiedziało czego chce. Trochę uwiesiłam się jak na piersi matki, odchodząc kiedy było mi niewygodnie i wracając kiedy poczułam głód. Przybierałam raczej asekuracyjną postawę. Teraz zrozumiałam, że miejsce w którym jestem to także mój dom, o który jeśli się nie zatroszczę to obciążę tym kolejne osoby. To daje mi mocne poczucie przynależności: służba i branie odpowiedzialności za nią. Kiedyś narzekałam kiedy było jej dużo, dzisiaj jestem wdzięczna za miejsce w którym jestem i traktuję je jak przywilej. Wielkim przełomem dla mnie stało się również przełamywanie do wystąpień publicznych. Choć często wyobrażałam sobie siebie na scenie to odkąd pamiętam zarzekałam się, że nigdy, przenigdy w świecie nie wystąpię przed ludźmi, a już na pewno nie wypowiem ani pół słowa do mikrofonu. Stres wywołany chociażby sama myślą był tak potężny, że zaczynało brakować mi tchu, a całe ciało zaczynało się pocić. Nie mogę powiedzieć, że teraz się to zmieniło. Może przestałam się już tak bardzo nakręcać i powtarzać sobie jak bardzo jestem przerażona. Chcę by kiedyś to się zmieniło, dlatego decyduję się przełamywać swoje słabości, wychodzić ze swojej strefy komfortu, z bezpiecznego miejsca, w którym nikt mnie nie oceniał. To daje mi potężną dawkę stresu, ale wierzę, że dzięki tym małym próbom w końcu uda mi się zapanować nad moimi lękami i trzęsącym się głosem, a co za tym pójdzie uwierzyć we własne siły i wzmocnić poczucie własnej wartości. No i ostatnie z moich dotychczasowych osiągnięć na poziomie walki ze swoimi słabościami i przełamywaniem lęku to fakt, że od dwóch miesięcy przemieszczam się po mieście samochodem, co zaczynając Szkołę Liderów było dla mnie niemalże nie do przejścia. Postawiłam sobie mur tak wysoko, że nawet nie próbowałam go przeskoczyć. Jednak poznając swoje możliwości i odkrywając, że nic samo się nie zadzieje, a każda zmiana wymaga ode mnie mniejszego lub większego wysiłku, postanowiłam zmienić ten stan rzeczy w swoim życiu. Dzięki temu nabrałam kolejnej sprawności i wbrew pozorom wychodząc ze swojej strefy komfortu, zdobyłam komfort przemieszczania się z punktu A do punktu B 🙂

Wierzę, że uczestnictwo w Szkole Liderów to dopiero początek odkrywania mnie samej, mojego potencjału, pragnień, możliwości.

Chcę być jeszcze bardziej świadomą kobietą, która potrafi nazywać swoje potrzeby i komunikować się ze światem. Chciałabym inspirować ludzi do zmiany swojego życia na lepsze, do tego by sami chcieli być inspiracją dla innych, by nie zatrzymywali swojego potencjału i mogli rozwijać siebie samych. Chcę iść przez życie z podniesioną głową, realizując wizję, którą Bóg ma dla mnie. Chcę  być świadomym liderem, który będzie zapalał innych do służby Bogu i  ludziom. Wiem, że czeka mnie jeszcze wiele pracy nad sobą, ale jestem też dumna z moich dotychczasowych sukcesów. Zmieniła się moja postawa względem innych ludzi, stałam się bardziej świadomym człowiekiem, świadomie wchodzę lub rezygnuję z relacji. Weszłam w związek małżeński z całą pewnością i odpowiedzialnością. Stałam się też bardziej świadoma swoich możliwości i pragnień zawodowych. Kończę studia, złamałam swoje lęki dotyczące jazdy samochodem i przełamuję stres związany z wychodzeniem na scenę. Zaczęłam brać odpowiedzialność za swoją służbę i zaczęłam wychodzić z roli małej dziewczynki. Chcę żeby moje relacje z ludźmi były zdrowe, oparte na partnerstwie, a nie na zależności od drugiego człowieka. Nie chcę jednak zatrzymywać się na tym. Chciałabym w pierwszej kolejności nauczyć się zarządzać sobą w czasie by móc pracować bardziej efektywnie i nie zawalać żadnych zobowiązań. Wiem, że ta dziedzina mojego życia wymaga poprawy. Podjęłam również decyzję, że po ukończeniu studiów oraz Szkoły Liderów pójdę na terapię by móc poznawać siebie jeszcze bardziej, odkrywać i wydobywać na powierzchnię to wszystko co pozwoli mi głębiej i mocniej przeżywać swoje życie i zostawić za sobą wszystko to co nie pozwala zrobić mi kroku na przód. Chcę również zacząć inwestować w swój rozwój zawodowy i realizować się jako zawodowy fotograf. Zaczęłam podejmować już w tym kierunku pierwsze kroki, rozmowy, warsztaty, budowanie strony internetowej.  Wiem już, że chcę to robić i że jest to dziedzina, w której chcę się rozwijać. Przede mną sporo pracy i samozaparcia, ale wiem już, że nie jest to mur nie do przeskoczenia dla mnie. Mam jeszcze kilka drobnych marzeń, które chcę skutecznie realizować takich jak nauka języka angielskiego, a w dalszym czasie francuskiego, nauka gry na gitarze, kurs montażu filmowego, a kiedyś może spróbuję wsiąść na motocykl 😉 Dzięki tej wędrówce zwanej Szkołą Liderów wiem, że wyprawa w góry nie musi kończyć się wejściem na jeden tylko szczyt. Można się na nią wspiąć, pokonać swoje słabości i móc podziwiać piękne widoki, które napędzają do dalszej wyprawy, a wyprawy same w sobie wyrabiają charakter i pozwalają nam poznać siebie w najróżniejszych warunkach . Wiem, że Szkoła Liderów to dopiero początek, to była moja pierwsza, poważna wyprawa, która pozwoliła mi zajrzeć w głąb siebie, wpłynąć na podjęcie przeze mnie kilku kluczowych rozmów i decyzji, dodała mi odwagi do robienia rzeczy, na które kiedyś bym się nie odważyła oraz dążenia do celów, które coraz częściej sobie stawiam. Zobaczyłam siebie w różnych warunkach i zrozumiałam, że jestem w stanie panować nad sobą kiedy sytuacja tego wymaga, ale potrafię też wyrzucić z siebie to co mnie obciąża. Za każdym razem, kiedy udaje mi się pokonać kolejną górę w moim życiu, pokonać zniechęcenie i stanąć na jej szczycie, to perspektywy, które się malują przed moimi oczami, wzmagają we mnie apetyt na więcej. Może z czasem nabędę takiego doświadczenia i wprawy, że będę mogła z pełną odpowiedzialnością być wsparciem i przewodnikiem w kolejnych wyprawach dla innych ludzi.

Autor: Katarzyna Filipowska - studentka (prawie już absolwentka) Szkoły Liderów, fotograf, filmowiec. Kobieta która nie tylko w zdjęciach zatrzymuje te najpiękniejsze momenty.